Spółdzielnie dla niebogatych. (data: 2012-05-22)

Poniżej przedstawiamy Państwu tekst artykułu jaki ukazał się 21.05.2012 r. w ogólnopolskim dzienniku Rzeczpospolita w ramach promocji spółdzielczości. Chcielibyśmy nadmienić, że nie odzwierciedla on stanowiska naszej spółdzielni, a jest jedynie głosem w toczącej się dyskusji dotyczącej przewidywanych zmian w prawie dot. spółdzielczości, w tym spółdzielczości mieszkaniowej.

 

SPÓŁDZIELNIE DLA NIEBOGATYCH

Zacznę od podziękowania Panu Prezydentowi za zgodę na odbycie w Jego Kancelarii w kwietniu br konferencji na temat przyszłości spółdzielczości. Takiego gestu nie doczekaliśmy się nigdy od rządu czy parlamentu. Dyskusja pozwoliła nam-spółdzielcom, którzy nieraz dopraszaliśmy się o głos, na publiczne wyrażenie naszych stanowisk i zwyczajne uczciwe poinformowanie o tym, jak wygląda sytuacja w spółdzielczości. Szkoda, że z góry wyłączono z dyskusji problematykę spółdzielczości mieszkaniowej i SKOK.

Z góry przepraszam za gorzkie słowa, ale trudno o radość, kiedy poczucie bezpieczeństwa spółdzielców jest znów osłabiane przez niektóre środowiska polityczne w Sejmie pod hasłem powielanym od 23 lat „walki z wszechwładnymi prezesami". To tylko przykrywka do działań skierowanych przeciwko spółdzielczości. O co w istocie chodzi? Komu zależy na osłabieniu i niszczeniu spółdzielni mieszkaniowych, które posiadają 3,6 mln mieszkań, w najlepiej i najtaniej administrowanych osiedlach, spółdzielni najtaniej budujących nowe mieszkania? Jakie grupy nacisku czy grupy interesów odniosłyby korzyści ze zniszczenia - bo o tym trzeba mówić - struktur spółdzielczych osiedli i kto za to by zapłacił?

Spór o prawo spółdzielcze

Aby spółdzielczość w Polsce rozwijała się, musi mieć nowoczesne prawo osadzone w realiach gospodarki rynkowej. Musi mieć również prawo funkcjonalne, pozwalające na rozszerzanie aktywności członków spółdzielni i motywujące do przystępowania nowych członków, zwłaszcza młodzieży. Potrzebuje również równych relacji z innymi sektorami gospodarki i pełnego poszanowanie zasad zapisanych w konstytucji.

Dziś tego wszystkiego brakuje. Nawet system podatkowy dyskryminuje spółdzielców przez podwójne opodatkowanie. W takich realiach spółdzielczość nie ma szans rozwoju i zaspokajania głodu mieszkaniowego.

Podejmowane od 2001 roku próby stworzenia nowoczesnego prawa, nie przyniosły rezultatu. Przypomnę, że pierwsza próba w 2005 roku - wniesiona przez prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego - zakończyła się niepowodzeniem, bowiem zabrakło czasu Sejmowi na przyjęcie gotowej ustawy.  Zabrakło dlatego, że skierowanie gotowej już ustawy do III czytania bojkotował przez wiele tygodni, przewodniczący Komisji Gospodarki, obecnie poseł największego klubu sejmowego, autor osławionej ustawy, która doprowadza dziś do likwidacji spółdzielnie pracy. Tu wspomnę, że powody jej były dość trywialne, bowiem pierwszym autorem projektu był prezes jednej spółdzielni pracy, a w przypadku drugiej wersji -forsował ją redaktor- -prezes znanego tygodnika politycznego. Chodziło o umożliwienie przejęcia majątku przez nomenklaturę spółdzielczą i zamienienie jednego udziału tych prezesów na milionowe profity. W V i VI kadencji były projekty posła Steca i prezydenta Lecha Kaczyńskiego, które utrącono już w pierwszym czytaniu.

Pod koniec VI kadencji rozegrała się też kolejna batalia o polską spółdzielczość - w tym mieszkaniową. Na szczęście przegrana przez rządzące ugrupowanie.

Kto igra z ogniem?

Jeśli przejdzie w Sejmie kolejna ustawa PO, zgłoszona właśnie do laski marszałkowskiej, należy spodziewać się ostrych protestów w spółdzielczości i niepokojów społecznych na skalę krajową. Ustawa - dodam - powtarzająca podstawowe tezy ustawy już odrzuconej przez Sejm poprzedniej kadencji i w niektórych obszarach prowadząca do absurdu.

Piszę o tym pełen niepokoju. Zróbmy zatem wszystko, by naprawić polską spółdzielczość, nie zaś by ją niszczyć. Powtarzam raz jeszcze, że bezprzedmiotowe staną się nasze wysiłki, bowiem wymienionej w temacie konferencji „przyszłości spółdzielni” nie będzie.

Przypomnę, że 18 czerwca 2011 r. w Sali Kongresowej, zgromadziło się w proteście przeciwko planom PO, pięć tysięcy spółdzielców z całego kraju. Nie ustaniemy w staraniach, aby stworzyć działania wspierające, a jeśli to będzie trudne czy niemożliwe, to będziemy dążyć do tego, żeby były rozwiązania różne, bez żadnej dyskryminacji, żeby nie utrudniały spółdzielniom funkcjonowania. Bo rozwiązania administracyjne, prawne, nakładające dodatkowe obowiązki, utrudniają funkcjonowanie spółdzielczości, która jest prywatną formą własności, prywatną w takim najbardziej demokratycznym wymiarze, bo łączącą w sposób równy, gdzie każdy członek ma jeden głos.

Taką właśnie spółdzielczość chce zlikwidować po raz kolejny największy klub w parlamencie. Mam nadzieję, że czytający te słowa zrozumie nasze obawy. Nie są one wyssane z małego palca. Tym bardziej że konstytucjonaliści dają prawną wykładnię, że tym działaniem posłowie demolują tak naprawę polskie państwo prawa i udział w jego życiu obywateli.

Rok 2012 został ogłoszony przez ONZ Międzynarodowym Rokiem Spółdzielczości. Organizacja wystąpiła z apelem do rządów o wspieranie rozwoju spółdzielczości, która ma ogromne znaczenie dla setek milionów ludzi na świecie. W wielu krajach podejmowane są działania usprawniające spółdzielczość, w Polsce ugrupowanie rządzące złożyło w lasce marszałkowskiej projekty ustaw, które mają... ograniczyć prawa spółdzielczością a w skrajnym przypadku prowadzić będą do likwidacji spółdzielni. Projekty ustaw O spółdzielniach mieszkaniowych i Prawo spółdzielcze to recydywa poselska, bowiem są to projekty, które zostały odrzucone przez Sejm VI kadencji. Uzupełniono je rozwiązaniami, które bulwersują prawników i spółdzielców. Jak należy ocenić tę inicjatywę?

O co chodzi posłom PO?

Osoba, nawet niezajmująca się spółdzielczością, może dojść do wniosku, że są w Polsce wpływowe grupy nacisku, którym zależy na osłabieniu spółdzielczości mieszkaniowej. Można tylko domniemywać, że zapewne chodzi tu o przejęcie na stosunkowo łatwych zasadach, znacznej części majątku, który znajduje się w rękach spółdzielni mieszkaniowych. Wartość majątku spółdzielni mieszkaniowych trzeba dziś liczyć nie w setkach miliardów, ale w bilionach. A to pobudza rządze...

Spółdzielnie rocznie obracają nawet 20 mld zł i może to rozgrzewa wyobraźnię niektórych. Ażeby je ostudzić, dodam, że pieniądze te w ponad 70 proc. idą do państwa, samorządów, dostawców mediów czy usług komunalnych i tylko w nieznacznej ilości konsumują je spółdzielnie na utrzymanie osiedli i mieszkań.

Od 1989 roku - kiedy patrzymy na zmiany w polskim prawie spółdzielczym - spółdzielczość mieszkaniowa jest konsekwentnie osłabiana. Wystarczy przytoczyć losy ustawy o spółdzielniach mieszkaniowych, poczynając od 2000- do 2011 roku, z najbardziej chyba znaną i osławioną ustawą z 2007 roku, w wyniku której, tworząc fakty dokonane, doprowadzono do rozdania blisko miliona mieszkań spółdzielczych lokatorskich, niszcząc finanse spółdzielcze - precedens w historii świata. Orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego nie byty w stanie cofnąć faktów dokonanych i wyrządzonych szkód. Obowiązek zmiany kilkudziesięciu sprzecznych z konstytucją postanowień, został spełniony w taki sposób, że Sejm - na wniosek tego samego ugrupowania przyjął ponownie ustawę niekonstytucyjną, powtarzającą błąd osądzony już przez Trybunał,

Trudno o większą arogancję i drwinę z Konstytucji oraz orzeczeń TK. Dziś ta ustawa obowiązuje.

Kpina z bezdomnych

Celem spółdzielni mieszkaniowych jest zaspokojenie podstawowej potrzeby polskiej rodziny, jaką jest własne mieszkania. Z danych GUS wynika, że ok. 2,3 min gospodarstw domowych nie ma własnego mieszkania.

Patrząc na to, co się w Polsce dzieje można to skwitować twierdzeniem, że dalej go też mieć nie będzie. Świadczy o tym fakt, że w stolicy jest wolnych 4 do 5 tys. mieszkań, przy nadwyżce „bezdomnych" rodzin szacowanych różnie od 100 do 150 tys.

Powodem jest system zaspokajania potrzeb, oparty na zasadach rynkowych. W żadnym kraju europejskim nie ma podobnego przykładu, kiedy to państwo odżegnuje się od wspierania procesu zaspokajania potrzeb uboższych obywateli i pozostawia problem oddziaływaniu rynku. Z ok. 9 proc. PKB. przeznaczanych niegdyś przez państwo na wspieranie budownictwa, zeszliśmy dziś do 0,3 proc. O ile w 1978 roku oddano w Polsce 284 tys. mieszkań, dziś w porywach czasami zbliżamy się do połowy tamtej wielkości. Budujemy zaledwie 2 mieszkania na 1000 mieszkańców, kiedy - by wyrównać liczbę budowanych lokali z przyrostem potrzeb - powinniśmy budować 8...

Ma to brzemienne skutków, m.in. w postaci niżu demograficznego - o czym mówiły wyniki ubiegłorocznego badania OBOP, w którym to 60 proc. badanych obwinia bezpośrednio brak mieszkania, jako główną przyczynę niżu urodzeniowego i niższego tempa rozwoju gospodarczego. Bo wiadomym jest, że zainwestowany 1 złoty w mury pobudza potrzebę dostarczenia wyposażenia do mieszkań za 4 zł. Bez tego wiatraki polskiej przedsiębiorczości mielą powietrze i mamy tak ogromne bezrobocie.

Beneficjanci bezładu


Niegdyś spółdzielnie zaspokajały potrzeby tzw. ludzi pracy. W czasie ostatnich dwóch dekad zabrano spółdzielniom mieszkaniowym możliwość budowy mieszkań lokatorskich a później z powodów politycznych zlikwidowano tę formę budownictwa, w istocie odpowiadającą roli spełnianej przez tanie budownictwo czynszowe czy nawet budownictwo socjalne. Likwiduje się powoli spółdzielcze własnościowe prawo do lokalu. Trudno znaleźć racjonalny powód takiego działania, skoro te dwa nurty budownictwa spółdzielczego działały sprawnie i sprawdziły się w praktyce?

Beneficjantami tej zmiany zostali deweloperzy, którzy nie są w stanie zastąpić spółdzielni, bowiem nie budują lepiej ani sprawniej od spółdzielni a koszt ich mieszkania często przewyższa o 20 proc cenę lokalu spółdzielczego.

Tak więc na gruzach budownictwa spółdzielczego wcale nie kwitnie budownictwo deweloperskie. Brak systemów wsparcia dla słabo sytuowanego Polaka powoduje, że cała ta dominująca grupa - sięgająca 70 - 80 proc. ludności bez mieszkań - pozostała bez szansy na własne mieszkanie.

Powstał węzeł gordyjski, którego nie da się rozwiązać istniejącymi sposobami. Bo budownictwo socjalne znajduje się w stanie ciężkiego zawału zaś budownictwo spółdzielcze ograniczone wyłącznie do budownictwa własnościowego, topnieje z roku na rok i sięga już tylko 4-5 tysięcy mieszkań w skali roku. Zbankrutowało też budownictwo TBS.

Spółdzielczość kołem ratunkowym

Czy w takiej sytuacji należy zważać na względy ideologiczne i doktrynalne, i akceptować to, co skrajni polscy neoliberałowie nam zafundowali, czy też w trosce o polskie rodziny sięgnąć po dorobek polskiej i zachodniej spółdzielczości?

Bo szansą dla polskiego mieszkalnictwa są spółdzielnie. Z miesiąca na miesiąc - ba nawet za kilkadziesiąt lat - Polska nie osiągnie stopnia zamożności społeczeństwa niemieckiego, szwedzkiego czy francuskiego i nie będzie w stanie w systemie wolnorynkowym rozwiązać swoich potrzeb mieszkaniowych.

Proponuję rozważenie powrotu - we wszelkich aspektach - budownictwa lokatorskiego, takiego, w którym mieszkania wznoszone byłyby przez spółdzielnie i stanowiłyby jej własność, za kredyty bankowe i pewne udziały na skalę możliwości przyszłych lokatorów. Spółdzielnia byłaby gwarantem wypłacalności dla banków i odpadłby kłopotliwy problem limitów kredytowych, uzależnionych od wysokości zarobków. Można założyć, że ten kredyt byłby spłacany przez rodzinę przez długi czas a mieszkanie docelowo mogłoby stać się własnością rodziny. Przypomnijmy, że mieszkań w tym systemie mogłoby powstać o 1/5 więcej za te same pieniądze, które płacimy dziś deweloperom. Przyczyna tego stanu jest oczywista, bo spółdzielnie budują w systemie non profit a deweloperzy dla zysku.

Jak sądzę spółdzielcza konkurencja byłaby też pobudzająca dla aktywności deweloperskiej.

Trzy strumienie

Za co jednak budować mieszkania, skoro co najmniej 70 proc. Polaków ma niskie dochody, praktycznie wykluczające ich z beneficjantów budownictwa własnościowego?

Oczywiście nie uciekniemy się od wiodącej roli państwa w zaspokajaniu potrzeb mieszkaniowych Polaków. Czas skończyć z dalszym bagatelizowaniem zapisu konstytucyjnego, w tej sprawie. Można to robić na wiele sposobów.

Podstawowe środki powinny iść z systemu bankowego z funduszy inwestycyjnych, a ich strumień - jak wcześniej wskazaliśmy - powinien być stymulowany m.in. za pośrednictwem spółdzielni. Niski stopień niewypłacalności inwestorów oraz skala kredytów powinny wpływać na relatywnie niskie ich oprocentowanie, które dodatkowo po¬winno być negocjowane i gwarantowane przez państwo. Podobnie, jak to uczyniono z dostawcami farmaceutyków do aptek, gdzie najdrożsi dostawcy stracili szansę na udział w obrocie. Ten sukces powinien pobudzić wyobraźnię rządowych - i nie tylko - ekspertów.

Drugi strumień pieniędzy to zasoby zainteresowanych rodzin i ich otoczenia. Potrzeba pozyskania środków na mieszkanie już wielokrotnie budziła różne pokłady przedsiębiorczości i zmuszała do podejmowania decyzji typu: mieszkanie czy samochód lub inne dobra luksusowe.

Trzeci strumień, to oszczędzanie na książeczkach mieszkaniowych. Przez ostatnie dziesięciolecia system ten został zdyskredytowany a ostatnio posiada on swój karykaturalny a wręcz i patologiczny wymiar. Dla wielu oszczędzają¬cych jest to sposób do... omijania podatku Belki.

Należy poważnie zająć się zaprojektowaniem tej drogi pozyskania środków na mieszkanie. Np. dlaczego oszczędzanie to jest tak nisko oprocentowane i dlaczego środki te nie są gromadzone w jednym miejscu tylko wrzucane do wspólnego kotła bankowego? A przecież wyodrębnienie tej puli i kierowanie jej w całości na nowe inwestycje mieszkaniowe, pozwoliłoby ożywić to budownictwo?

Odpowiedź niewiernym Tomaszom


I odpowiedź dla tych, którzy zaraz rzucą się na mnie i zaczną krzyczeć, że państwo nie ma pieniędzy. Otóż uważam, że państwo ma mnóstwo pieniędzy, tylko nie umie nimi zarządzać. Nie wykorzystuje swojej organizatorskiej roli. Dziś znajdujący się w stagnacji sektor budownictwa mieszkaniowego jest dostawcą netto pieniędzy na potrzeby państwa, a powinno przecież być odwrotnie. Zawodzi stara zasada kupiecka „większy obrót, mniejszy zysk". Otóż skierowanie pieniędzy, które wpływają do budżetu choćby tylko z podatków od budownictwa, pozwoliłoby na szybsze zapełnianie szkatuły ministra Rostowskiego z podatków płynących z dostawców wyposażenia do nowych domów - działa zasada 1zt - 4 zł, wspomniana wcześniej.

Oczywiście, można ten system urozmaicić, wprowadzając różne inne pomysły, znane w Polsce i innych krajach. Np. system kas mieszkaniowych, pozwalających gromadzić pieniądze na mieszkania. Wspomnę, że w połowie lat 90. zaprzepaściliśmy możliwość stworzenia takiego systemu, mimo, że mieliśmy już nawet gotową ustawę. Przeszkadzała ona jednak prezesowi NBP Leszkowi Balcerowiczowi, który też doprowadził do tego, że system kas nie ruszył w Polsce. W tym czasie Słowacy, Czesi i Węgrzy uczyli się jak funkcjonują kasy mieszkaniowe i dlatego dziś mogą korzystać ze zgromadzonych w systemie pieniędzy. Uważam, że w oparciu o podane wcześniej instrumenty, można skonstruować system finansowania budownictwa, który nie byłby uciążliwy dla państwa, byłby kreatywny dla gospodarki i sprzyjałby polskim rodzinom. Dzisiejsza polityka państwa nie spełnia żadnego z tych celów.

Jerzy Jankowski Centrum Promocji KR